Lubomir 912 m n.p.m. – Beskid Makowski [KGP]

Drugiego dnia dłuższego weekendu sierpniowego mieliśmy w planach zdobycie najwyższego szczytu w Beskidzie Makowskim (chociaż są spory co do tego) tj. Lubomira.
Rano startujemy do miejscowości Wiśniowa tj. ok 100km od naszego noclegu czyli jakieś 2h zajął nam sam dojazd.
Pierwotnie planowałam start z Pcimia ale kiepska jakaś ta trasa mi się wydawała i wieczorem przy winku przedyskutowaliśmy wszystkie opcje, za i przeciw i z rana w sobotę ruszyliśmy zielonym szlakiem z Wiśniowej. Po ponad 2,5h dotarliśmy na Lubomir. Na trasie nikogo nie spotkaliśmy, za to sporo zwalonych drzew na szlaku było a sama droga urokliwa. Trasa bardzo dobrze oznaczona, niezbyt trudna i aż dziwne, że zero turystów. Dopiero na szczycie spotykamy jakiś turystów –jedną rodzinę z dziećmi. Na szczycie znajduje się obserwatorium gdzie za 2zł mogliśmy podziwiać słońce przez lunete (czy jak to się tam nazywa ) i jego plamy i kropki i wysłuchać wykładu nt. gwiazd. Mieliśmy farta, że mogliśmy poobserwować słońce w obserwatorium bo tylko na chwilę wyszło słońce. Kolejni turyści którzy dotarli musieli zadowolić się tylko wykładem bo zaczęło padać.
Schodziliśmy czerwonym szlakiem który okazał się baaaardzo „lajtowy” ale widowiskowo bardzo fajny.

Skrzyczne 1257 m n.p.m. – Beskid Śląski [KGP]

No i była spora ilość ludzi (ten wpis to kontynuacja poprzedniego –z Czupel- bo tego samego dnia zdobywane dwa szczyty z KGP). Nawet jak na taką pogodę to duża ilość ludzi …ale chyba Szczyrk i Skrzyczne tak „ludne” bo jest tu wyciąg więc sporo osób wjeżdża krzesełkiem na najwyższy szczyt Beskidu Śląskiego.
Szczyt dostępny kilkoma szlakami turystycznymi. My postanowiliśmy wejść niebieskim szlakiem gdzie wejście zajmuje ok. 2h. Sama „wspinaczka” przyjemna. Szlak niebieski co chwila przecina wyciąg i można również zobaczyć jak wygląda trasa narciarska.
Na Skrzyczne było sporo osób jednak większość chyba w knajpach i przy końcowej stacji wyciągu bo na samym szczycie gdzie jest tabliczka „Skrzyczne” jakoś niespecjalnie dużo osób było.
Schodziliśmy zielonym (pokrywającym się w środkowym odcinku z czerwonym) szlakiem. Zejście zajmuje ok. 1:30h.

Czupel 933 m n.p.m. – Beskid Mały [KGP]

W długi sierpniowy weekend postanowiłam zakończyć zdobywanie szczytów z KGP. Dwa dni urlopu czyli w sumie 5 dni wolnych i plan zdobycia sześciu szczytów.
Pierwsze dwa noclegi mieliśmy w Bystrej – dobra baza wypadowa w Beskid Niski, Makowski i Śląski.
W pierwszy dzień długiego sierpniowego weekendu czyli 15 sierpnia rankiem (no nie tak skorym rankiem) wyruszyliśmy zdobyć nasz pierwszy szczyt tego dnia tj. Czupel będący najwyższym szczytem w Beskidzie Małym.
Chcieliśmy dojechać do Czernichowa, tam zaparować gdzieś koło elektrowni i rozpocząć naszą wędrówkę niebieskim szlakiem. Już na początku trochę pokrążyliśmy autem bo jakoś dziwnie zobaczyłam, że jest zakaz wjazdu do Czernichowa od strony Zarzecza i pojechaliśmy do Międzybrodzia Żywieckiego. Trochę pokrążyliśmy aż wreszcie dojechaliśmy do Czernichowa gdzie zaparkowaliśmy na dość sporym parkingu skąd rozpoczęliśmy poszukiwanie niebieskiego szlaku. Po jakiś 10 minutach krążenia po miejscowości udało nam się znaleźć drogowskazy ze szlakami. Szczęśliwi, że jesteśmy na niebieskim szlaku nie rozglądaliśmy się zbytnio w ustawieniu drogowskazów co okazało się błędem bo po jakimś kilometrze zaczęłam się niepokoić że jednak nie jesteśmy na niebieskim szlaku bo ukształtowanie terenu i mapa wskazuje że jednak szlak jest gdzieś obok ….co okazało się prawdą. Pan odpoczywający na balkonie powiedział nam jednak, że tą drogą dojedziemy i zaoszczędziędzimy jakieś 0,5h i to lepsza i prostsza droga od niebieskiego szlaku. Udzielił nam wskazówek gdzie skręcić, na jakie charakterystyczne rzeczy zwrócić uwagę, żeby się nie pogubić, sporo szczegółów wymienił które ja oczywiście szybko zapomniałam. Trochę więc pogubiliśmy się i nadrobiliśmy drogi bo było oczywiście mnóstwo dróżek i nie wiadomo było w które skręcić. Po dwóch godzinach udało się nam dotrzeć na najwyższy szczyt Beskidu Małego tj. na Czupel. Tam oczywiście pamiątkowe zdjęcia, chwila odpoczynku i śniadanie w punkcie widokowym i powrót niebieskim szlakiem do Czernichowa. Wracaliśmy niebieskim szlakiem którym pierwotnie mieliśmy wchodzić bo wchodziliśmy początkowo trasą pomiędzy szlakami. W pewnym momencie doszliśmy do żółtego szlaku z którego później weszliśmy na czerwony i już na sam szczyt na niebieski. A zejście już cały czas niebieskim.
Niebieski szlak dość wymagający (szczególnie po wcześniejszych opadach) więc w zasadzie cieszyliśmy się że trochę pogubiliśmy się bo poznaliśmy wszystkie trasy od tych nieoznaczonych na mapie tzn. oznaczonych jako drogi utwardzane ale nie jako szlaki poprzez wszystkie kolory szlaków żółty, czerwony, niebieski i przez chwilę nawet czarny.
Przed zdobyciem drugiego szczytu tj. przed Skrzycznem udało nam się jeszcze zjeść obiad w Czernichowie bo w Szczyrku przewidywaliśmy że będzie spora ilość osób.

Budapeszt

Budapeszt ….zachwycił
Tak bbb krótko
Miałam plan napisać całą relację z wycieczki ale minęło 4 miesiące i jakoś nie dałam rady. A w kolejce czeka już miniona coroczna wyprawa rowerowa a za chwilkę za mną ostatnie szczyty z KGP.
Ostatnie miesiące tak intensywne że tylko daję radę zdjęcia z Budapesztu wrzucić.

Rudawiec 1112 m n.p.m. – Góry Bialskie, Kowadło 989 m n.p.m. – Góry Złote [KGP]

Kolejne dwa szczyty z Korony Gór Polski postanowiłam zdobyć jednego dnia. Rudawiec i Kowadło nie są daleko od siebie oddalone. Jeden z nich to najwyższy szczyt Gór Bialskich
a drugi Gór Złotych. Co niektórzy jednego dnia zdobywają jeszcze trzeci tj. Śnieżnik. Ja na Śnieżniku już byłam kilkakrotnie więc postanowiłam dwa, tymbardziej, że
to dopiero początek kolejnego sezonu pieszo-górskiego.
Zastanawialiśmy się nad trasą minimalną tzn. wejście na pierwszy szczyt i powrót tą samą trasą żeby na drugi szybko ale jednak zdecydowaliśmy się na bardziej ambitniejszą trasę tj. tzw. pętelkę.
Trasa okazała się bardzo ambitna bo trochę pogubiliśmy się.
Naszą wędrówkę rozpoczęliśmy z Bielic gdzie zostawiliśmy auto. Auto zaparkowaliśmy w miejscu gdzie rozpoczyna się zielony szlak. Jest tam parking, no może parking to
za dużo powiedziane ale miejsce gdzie może zaparkować jakieś 7 aut.
Posileni kanapkami i ciepłą herbatą z termosu wyruszyliśmy na zielony szlak zdobyć nasz pierwszy szczyt tego dnia tj.Rudawiec. Po ok 1,5h spaceru zielonym szlakiem dotarliśmy
na Rudawiec. Na Rudawcu zrobiliśmy oczywiście pamiątkowe zdjęcia, chwilkę odpoczęliśmy i postanowiliśmy ruszyć dalej drogą która była zaznaczona na mapie jako zwykła droga asfaltowa, nie jako szlak. Tak więc szliśmy na tzw. „czuja” cały czas zastanawiając się gdzie jesteśmy i….po ok, 1,5h i dotarliśmy do Palas czyli dużo dalej niż myśleliśmy i gdzie chcieliśmy. No to przynajmniej wiedzieliśmy w tym momencie gdzie jesteśmy tj. że jesteśmy po stronie czeskiej i ..i spory kawałek drogi jeszcze przed nami. Dobrze, że godzina młoda więc znów posililismy się kanapkami, ciepłą herbatą po czym weszliśmy na czerwony szlak który prowadził na Smyrk.Na Smyrk nie dotarliśmy bo wcześniej odbiliśmy na żółty szlak który prowadził przez Smerek a później zielonym na Kowadło. Właściwie na Kowadło prowadzi zarówno żółty jak i zielony ale zielony jest po stronie polskiej a żółty po czeskiej.
Na Kowało dotarliśmy po ok 3,5h tj. po 6,5h od rozpoczęcia naszej wspinaczki. Na szczycie padliśmy na trawę wykończeni i dopiero po jakiś 15 minutach odpoczynku czy snu
co poniektórych uczestników wyprawy rozpoczęły się tradycyjne fotki. Ponieważ wchodziliśmy na Kowadło po stronie polskiej (czyli zielonym szlakiem) to zejść postanowiliśmy żółtym (czyli po czeskiej stronie). I dzięki temu natrafiliśmy na Kovadlinę. Dziwne było dla mnie to że wydawało się że z Kowadła już schodzimy ale Kovadlina ma dokłałądnie tyle samo co Kowadło tj.989m npm.
Zejście do Bielic to już była „chwila moment”. Nasza wycieczka tym razem trwała 7h tzn. sama wędrówka bo wycieczka z dojazdem z/do Wrocławia oczywiście dużo dłużej.
Tak zdobyte szczyty nie wypadało inaczej uczcić jak dwiema butelkami dobrych bąbelek 🙂

Penken/Hochzillertal/Zillertalarena/Kitzbuehel– [narty] 2013

I znów klasyczna czterodniówka w Austrii i znów ski-safari. Tym razem wyjazd w dolinę Zillertal.
Pierwszego dnia nie mogliśmy się zdecydować gdzie jeździć i po przebudzeniu w busiku trwały dyskusje gdzie najlepiej jeździć tego dnia. Wreszcie zadecydowaliśmy… a właściwie Jurek zadecydował że jeździmy w Penken. Prawdę mówiąc nazwa tego ośrodka była dla mnie obca….dopiero jak zobaczyłam na mapie że to ośrodek Mayrhofen Penken ze słynną trasą Harakiri to zapaliła się lampka. Na początek zaliczyliśmy kilka zjazdów w Penken po czym szybko zaczęliśmy się przebijać na Tux. Na Hintertuxie byliśmy już o 11, niestety panowały tam fatalne warunki pogodowe. Spora mgła, jakiś mały opad, kiepska widoczność. Pogubiliśmy się tam i już nie jeździliśmy w piątkę tylko w trójkę. Zdecydowaliśmy dość szybko, że jednak wracamy do Penken i tam będziemy dalej szusować. Dobrze że skibus szybko nadjechał i nie straciliśmy zbyt wiele czasu na ten nieprzyjazny tego dnia dla nas lodowiec.
Oczywiście nie mogłam sobie odmówić zjazdu po najbardziej wymagającej trasie w tym ośrodku tj. Harakiri. Harakiri jest jedną z najtrudniejszych tras zjazdowych w austriackiej części Alp, jest trasą najstromszą o 78% stopniowym nachyleniu. Po tym co o tej trasie czytałam i słyszałam to …wydawało mi się że będzie trudniejsza. Może warunki były dobre bo nie była oblodzona, może dobrze przygotowana, prawdę mówiąc przyjemny zjazd i wydaje mi się, że zjeżdżałam wiele razy na bardziej wymagających, stromszych trasach.
Na drugi dzień naszego pobytu prognozy przewidywały spory opad śniegu i prognozy te sprawdziły się w 100%. Warunki zatem do jazdy były wymagające bo oprócz sporej ilości świeżego śniegu który spadł w nocy, cały dzień również sypało. Całe szczęście nie było jakoś specjalnie mgły więc z widocznością nie było najgorzej. Hochzillertal – ośrodek w który jeździliśmy tego dnia bardzo mi się podobał. Szczególnie trasa nr 10 mocno przypada mi do gustu. Zresztą dwie czarne 7 i 6 też zacne.
Trzeciego dnia jeździliśmy w Zillertalarena. Tak czekałam na ten ośrodek a niestety mocno mnie rozczarował. Może dlatego że wyciąg który przerzucał narciarzy z jednej strony na drugą nie działał więc niestety pozostała mała ilość tras do wyboru a może dlatego, że kiepska pogoda była a ten ośrodek podobno widowiskowo jest super (właśnie jak się zjeżdża trawersem na drugą stronę). Cóż trzeba będzie wrócić tu.
Czwarty dzień to ośrodek poznany przeze mnie dwa miesiące temu tj. Kitzbuhel. Z powodu opadu w dwa poprzednie dni ośrodek ten wyglądał zupełnie inaczej niż w styczniu kiedy to panowała iście wiosenna pogoda. No i wreszcie zjechałam kogucim (Jacku jak chcesz sprawdź sobie moja V na sporttrackerze ale nie jest jakaś powalająca). Zjazd kogucim z samego rana, chyba nawet jako jeden z pierwszych zjazdów. Miała być na początek lekka rozgrzewka ale….cóż… Juras chyba miał inny plan, jemu niepotrzebne są żadne rozgrzewki. Oczywiście później przejazd na drugą stroną 3S i tam szusowanie bo podobno tam lepsze trasy….miło…
Z przykrością muszę stwierdzić, że chyba ten wyjazd zakończył sezon narciarski. Pomimo kiepskiej zimy i braku jazdy na nartach na stokach w Polsce czy Czechach to sezon muszę uznać za całkiem udany, wszak po raz pierwszy w sezonie udało mi się być czterokrotnie w Alpach.
Szkoda że to już koniec i trzeba czekać co najmniej 8 miesięcy do kolejnych nart….

Wysoka Kopa 1126m n.p.m. – Góry Izerskie [KGP]

W Górach Izerskich byłam niepoliczalną chyba ilość razy a chyba nigdy dotąd nie byłam na najwyższym szczycie z tego pasma. No ale skoro realizowany projekt pod tytułem KGP to pomimo iż okazało się że na zdobycie tego szczytu umówiłam się w najzimniejszy dzień tej zimy to trzeba być twardym 🙂
Oczywiście jak to z wieloma szczytami Korony Gór Polski i ten nie leży na szlaku i trzeba trochę go poszukać. Dobrze, że jest internet i pasjonaci gór dzielą się doświadczeniami i że były świeże ślady prowadzące na szczyt. Pomimo, że zimno to trafiliśmy na super słońce (gorzej było jak zaszło..) i mogliśmy podziwiać cudne widoki jak poniżej …

Kitzbuehel/Westendorf – SkiWelt/Fieberbrunn/Winklmoosalm – [narty] 2013

Po tym wyjeździe po raz kolejny mogę powiedzieć że świat jest mały. Spotkanie na wyjeździe narciarskim w Alpach z ludźmi na którym okazuje się, że kiedyś pracowało się …ba… nawet imprezowało…i ludzi z którymi okazuje się, że ma się wspólnych znajomych …naprawdę świat jest mały… ale od początku bo tak się chyba nie zaczyna relacji z w wyjazdu… a więc..

Swoje urodziny postanowiłam spędzić na nartach (jak co roku od pewnego czasu….czy to na biegówkach czy na zjazdówkach czy po prostu w górach) tak jak lubię.
U Jurka znalazło się miejsce w busiku i…i znów ski-safari. W ciągu czterech dni zwiedziliśmy pięć ośrodków narciarskich.
Pierwszy dzień to ośrodek SkiWelt. W sumie mało ten ośrodek zapamiętałam bo jazda z Wujotem i Jurkiem … więc wiadomo ..SZYBKO!. Zresztą chcieliśmy sprawdzić warunki w Kitzbuehel więc trzeba było szybko przemieszczać się żeby dostać się na drugą stronę góry.
Bardzo miło spędzony dzień. A wieczór także miło … po raz kolejny usłyszałam STO LAT (ale po raz pierwszy z ust samych narciarzy)…wieczór zakończony dobrą lampkę wina musującego (mój dostawca znów się bbb dobrze spisał).

Urodziny, urodzinami ale rano kolejnego dnia trzeba rano wstać! Tego dnia dwa ośrodki -St. Johanson, Fieberbrunn. Duuużo jazdy. Dobrze, że po nartach można zregenerować się na saunie i basenie (chociaż nie ma zbyt wielu chętnych na tą rozrywkę).

Trzeci dzień wreszcie Kitzbuhel. Szkoda, że nie udało się zjechać kogucim szczytem..ale na gps ponad 100km (z wyciągami łącznie) więc ogólnie dużo i dobrze … a kugucim dla zwykłych śmiertelników niestety nie można.

Czwartego dnia postanowiliśmy (a w zasadzie postanowili gdy ja wygrzewałam się na saunie i regenerowałam moje mięśnie i kości w basenie) jeździć po stronie niemieckiej. Pierwotnie był inny plan ale z uwagi na warunki pogodowe gdzie i kiedy ma padać wybrano Winklmoosalm-Steinplatte-Waidring. Przyjemny ośrodek. Początkowo miałam problemy z jazdą z uwagi na świeży śnieg, świeży opad ale po pierwszych 2h i pierwszych 3 upadkach i gdy przejrzystość wzrosła poczułam się lepiej. Nie wiem czy to za sprawą podpowiedzi Mario odnośnie jazdy w puchu, naszych wspólnych zmagań w jeździe na zamkniętych trasach czy po kubku grzańca. Ogólnie od godziny 10:30 jazda była zdecydowanie lepsza niż o 9 ( i myślę że to zarówno zasługa dobrego wina grzanego jak i rad Mario jak i lepszej widoczności i wyratowanych tras).

Dzień ten zakończył się właściwie biegówkami bo postanowiliśmy zjechać na parking niebieską trasą (na dodatek zamkniętą ….ale to już dla nas nie było wyzwanie po 3 dniach w których była częsta jazda na zamkniętych trasach) która była miejscami mega płaska. Obawiałam się, że nie dojedziemy na parking na czas zbiórki ale całe szczęście udało się i nie byliśmy ostatnimi…jak co dzień 🙂

Biskupia Kopa 889 m n.p.m – Góry Opawskie [KGP]

5 styczeń dopiero a tu już drugi wyjazd w góry i to nie narciarski tylko w celu połażenia po górach i zdobyty trzeci szczyt z KGP w tym nowym roku 2014….Biskupia Kopa 889 m n.p.m w Górach Opawskich.

Wystartowaliśmy żółtym szlakiem z miejscowości Jarnołtówek. Wcześniej planowałam wejście czerwonym i powrót żółtym ale dzień wcześniej przeczytałam w necie, że wejście żółtym jest zdecydowanie prostsze a czerwony szlak jednak mocno wymagający. Ponieważ miał to być rekreacyjny spacerek niedzielny i biorąc pod uwagę, że jednak kostka była ciut obtarta i bolała przy chodzeniu po zdobywaniu poprzedniego dnia Orlicy i Jagodnej wybrałam na wejście żółty szlak i zejście czerwonym.

Wejście żółtym szlakiem jest naprawdę mocno przyjemne i wystarczająco długie na niedzielny zimowy spacerek. Szlak głównie w lesie z ciekawymi punktami po drodze typu Piekiełko (475m), Bukowa Góra (507) .

Po ok 2h spaceru żółtym szlakiem docieramy do schroniska pod Biskupią Kopą. Tam ciepła zupa – krem cebulowy, chwilę odpoczynek i dalej w drogę na szczyt. Zaskoczyła nas ilość turystów w schronisku. Na szlaku nie mijaliśmy jakoś specjalnie dużo turystów a tu w schronisku wszystkie miejsce przy stolikach zajęte.

Na Biskupią Kopę ze schroniska dalej już marsz czerwonym szlakiem. Po ok. 20 minutach docieramy na szczyt – 889m. Płacimy po 20 koron za wejście na wieżę i ….i rozpoznajemy znajome szczyty, miasta, pasma – Pradziad (doskonale go widać i rozpoznajemy bez żadnych wątpliwości), Jezioro Otmuchowskie (po chwili jakoś dopiero udaje nam się wypatrzyć), Głuchołazy (jak na dłoni)…wypatrujemy Śnieżki ale widać tylko wiatraki które zazwyczaj widujemy maszerując na Śnieżkę. Widoczność dobra ale jednak dość niski pułap chmur. Chociaż jak dla mnie rewelacja, nie spodziewałam się, że dziś będzie taka dobra widoczność. Po nacieszeniu się widokiem gór i z góry i oczywiście pstryknięciu kilku pamiątkowych fotek rozpoczynamy zejście do Jarnołtówka czerwonym szlakiem. Szlak czerwony cały czas dość ostro w dół. Cieszymy się, że jednak zaplanowaliśmy wejście żółtym. Po niecałej godzinie docieramy do Jarnołtówka na Most Zakochanych gdzie tuż za zakrętem mamy zaparkowane auto. GPS zarejestrował prawie 14km wędrówki w czasie 4,5h (bo nie wyłączany w czasie przerw, jedzenia, wchodzenia na wieżę, robienia zdjęć).

http://www.sports-tracker.com/#/workout/ulja/321uibqjl8bjit0d

DSC_0435 DSC_0437 DSC_0441 DSC_0442 DSC_0444 DSC_0445 DSC_0448 DSC_0449 DSC_0450 DSC_0451 DSC_0452 DSC_0453 DSC_0454 DSC_0455 DSC_0458 DSC_0459 DSC_0460 DSC_0463 DSC_0465 DSC_0467 DSC_0468 DSC_0475 DSC_0476 DSC_0479 DSC_0480 DSC_0484 DSC_0486

Orlica 1084 m n.p.m – Góry Orlickie, Jagodna 977 m n.p.m – Góry Bystrzyckie [KGP]

Dziś kolejne dwa szczyty z Korony Gór Polski zdobyte.

Z rana wpierw jedziemy do Zieleńca gdzie planujemy wejść na Orlicę zielonym szlakiem. Moja opcja bliżej Zieleńca, przy kamieniu/tablicy poświęconej Heinrichowi Rübartschowi ale nie wiem jak będzie tam z parkowaniem. Druga opcja Artura bliżej Dusznik, przy Sołtysiej Kopie bo wiadomo, że jest tam gdzie zaparkować. Śpiący pasażerowie z tyłu w ogóle nie dyskutują z nami odnośnie trasy (początkowo nawet nie znają nazwy szczytu na który będziemy wchodzić, czy że w planach są w ogóle dwa). Stanęło jak można się domyślać na mojej opcji (urok osobisty?). Znaleźliśmy przy zielonym szlaku (no jakieś 300m dalej) parking dość spory, tuż obok pierwszego orczyka w Zieleńcu (chyba wyciąg Mieszko). Początek szlaku zielonego był dziś trochę oblodzony. Pomimo zimy, początku stycznia, pogoda typowo wiosenna no ale trochę śniegu jednak było i miejscami lód i ślisko. Nauczona doświadczeniem w kiepsko oznaczonych mało popularnych szczytów z Korony Gór Polski szukałam informacji odnośnie wejścia na Orlicę. Znalazłam sporo informacji jak to ciężko znaleźć szczyt bo jest w lesie a szlak nie przechodzi przez sam szczyt tylko bokiem, że trzeba zejść ze szlaku i szukać w lesie. Pełna obaw czy uda nam się znaleźć Orlicę (i jak długo będziemy jej szukać) natrafiłam na informację, że zmieniono trasę szlaku zielonego i obecnie jest poprowadzony przez sam szczyt. I natknęłam się też na fajną stronkę gdzie są informacje odnośnie zmian przebiegów szlaków i o nowych szlakach. Super bo mam sporo map i część z nich nie jest najnowsza więc w połączeniu z tą stronką http://www.pttk.strzelin.pl/szlaki/index.htm informacja kompletna. Zatem Orlica zdobyta bez większych trudności. Trasa bardzo przyjemna i mało wymagająca. Wejście na Orlicę zgodnie z tablicą na początku szlaku miało nam zająć 1h, nam wejście zajęło 40 minut. Na szczycie oczywiście pamiątkowe zdjęcia i w miarę szybkie zejście bo jeszcze kolejny szczyt KGP zaplanowany na dzisiejszy dzień …. w Górach Bystrzyckich.

Dojeżdżamy drogą z Zieleńca do Spalonej (389), chwilę zastanawiając się czy dobrze skręciliśmy (chociaż nie było innych możliwości) ale po chwili rozpoznajemy znajome miejsca i wiemy, że za chwilę będzie schronisko Jagodna. Wchodząc do schroniska już widzimy jakieś zmiany w stosunku do ostatniego pobytu ale na razie nic nie prosimy z kuchni tylko wyciągamy swoje kanapki i termosy z herbatą. Miłym zaskoczeniem jest kawa z ekspresu (ostatnio była tylko jakaś obrzydliwa rozpuszczalna – chyba). Posileni ruszamy na niebieski szlak który ma nas doprowadzić w 1,15h na szczyt. Trasa baaardzo lajtowa. Pomimo 4 stycznia szczątkowe ilości śniegu. Polana na której uczyliśmy się 2 lata temu jeździć na biegówkach czarna, zero śniegu. Na trasach biegowych fragmentami jakiś śnieg, ogólnie tragedia ze śniegiem. Tak jak tu tragedia dla narciarzy biegowych, tak w Zieleńcu tragedia dla zjazdowych. Po jakimś czasie marszu Artur zaczyna się niecierpliwić i „panikować” , że schodzimy w dół, że minęliśmy górę, że mijamy „ambonkę”. Sprawdzam, że idziemy ok 50 minut a miało być 1,15h, uspokajam, że będzie pewnie kolejna górka za chwilkę (bo coś tak mi się kojarzy z biegówek) i będzie wyżej. Po jakiś 15 minutach docieramy na szczyt Jagodna z „ambonką” na którą się oczywiście wdrapujemy i gdzie robimy pamiątkowe zdjęcia. Zejście niestety tą samą trasą bo bez sensu dalej niebieskim bo musielibyśmy do auta wracać drogą 389 i to dość długo. Ponieważ zgłodnieliśmy postanowiliśmy przed powrotem do Wrocławia się posilić. I schronisko Jagodna bardzo mile nas zaskoczyło. Rewelacyjny omlet drwala, super racuchy z jagodami i pierogi ruskie podsmażane też całkiem dobre. Zamieniłam nawet grzane wino na jakieś dobre ciemne piwo. Chłopaki chcieli mi nawet zdjęcie zrobić….że ja piję piwo (szok) a nie wino. Pamiętając jakie kiepskie (a co tam nie będę politycznie poprawna) wręcz okropne, ohydne jedzenie było tu 2 lata temu byliśmy naprawdę mocno zaskoczeni taką zmianą. Nie omieszkałam zresztą powiedzieć kilku miłych słów, pochwał Panu prowadzącemu to schronisko. Są nowi właściciele ( w sumie nie wiem czy właściciele czy najemcy) i widać, że sporo się zmienia na plus. Warto czasami wracać do miejsc które nie zachwyciły nas w przeszłości bo czasami zmieniają się i zaskakują nas bardzo pozytywnie.

http://www.sports-tracker.com/#/workout/ulja/5mqdm4g9cuvjn2h1

http://www.sports-tracker.com/#/workout/ulja/acqcj0kk7ccs40sf

DSC_0372 DSC_0377 DSC_0384 DSC_0385 DSC_0386 DSC_0394 DSC_0396 DSC_0402 DSC_0404 DSC_0405 DSC_0408 DSC_0409 DSC_0416 DSC_0417 DSC_0418 DSC_0425